
Oto Stany Zjednoczone - jutrzenka wolności i swobody - stanęły przed dylematem moralnym "mieć czy być". Tzn. dylematu żadnego nie ma, bo od początku było wiadomo, że Juesendej wybierze "mieć". Chodzi tylko o to, aby tak to pokazać, żeby można było powiedzieć, że jednak "być".
Jak wiadomo urzędujący prezydent Egiptu jest wielkim sojusznikiem USA. Samo w sobie to nie stanowi wielkiego problemu, gdyż w przeszłości, nie takich sojuszników USA wydymały - patrz Jałta. Chodzi jednak o sojusznika na Bliskim Wschodzie, gdzie słowa pokój i porozumienie już dawno wyszły z obiegu jako niezrozumiałe i nieużywane. Każdy fałszywy ruch może załamać tu i tak kruchy konsensus. W związku z tym Stany Zjednoczone boją, że w miejsce Mubaraka przyjdzie ktoś nieprzewidywalny, nie daj Bóg nie przepadający za Izraelem albo tolerujący terroryzm.

Interes USA jest więc oczywisty. Może być despota stosujący wyrafinowane tortury wobec opozycji, byle był po naszej stronie. W sumie nie należy się dziwić, chcą mieć tylko spokój, a demokracji i tak tam się nie da wprowadzić, więc po co się szarpać. Chociaż, jak się ostatnio mówi, Egipcjanie podobno już do demokracji dorośli i może by się udało.
O ile jednak w przypadku Stanów hipokryzja ma wymiar polityczny i w sumie podbudowana jest dbałością o bezpieczeństwo własnych obywateli, to w TYM przypadku krew człowieka zalewa. Nie można bowiem tolerować tak nieznośnej PR-owej arogancji, jak ta ze strony Google. Cytując - Google poinformował, że w trakcie weekendu stworzył we współpracy z serwisem Twitter system komunikowania pozwalający Egipcjanom wysyłać informacje na mikroblogi, omijając blokadę internetu. Władze blokują od kilku dni dostęp do sieci i serwisów społecznościowych. "Mamy nadzieję, że pomoże to ludziom w Egipcie pozostać w kontakcie w tym trudnym okresie".

I ostatnia impresja z egipskiej ruchawki. Obrazki zadowolonych turystów na kanale BBC, którzy w najlepsze opisują swoje wrażenia z zamieszek. Symptomatyczny przejaw globalizacji oraz dekadencji i znudzenia europejczyków. Turyści owi, opalają się w Sharm El-Sheikh tudzież w Hurghadzie, a w przerwie jadą sobie pierdolnąć słitfocię z piramidami. Chwilowo jest to utrudnione, ale za to jakie inne atrakcje w zastępstwie. Rewolucja! Czołgi na ulicach! Strzelają się! Bardziej zjawiskowych wakacji nigdzie by nie znaleźli i nie wymyślili.
I to jest właśnie opcja "All Inclusive"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz