niedziela, 30 stycznia 2011

Kawa

Do statutowych obowiązków każdego pracownika zaraz po przyjściu do zakładu pracy należą dwie rzeczy – sprawdzenie facebook’a (co zapewne się kiedyś zmieni wraz z powstaniem nowego portalu społecznościowego) oraz wypicie kawy (co zapewne nigdy się nie zmieni).

Mówiąc oficjalnie: mam pewien problem z kawą. Mówiąc kolokwialnie kawa mnie delikatnie wkurwia. Oczywiście, że piję kawę zarówno w pracy jak i poza pracą. Nothing special, tak jak wszyscy. Ani przechyłu w jedną stronę – tych co nie piją w ogóle, ani tym bardziej w drugą stronę – tych, którzy z kawy czynią codzienny mentalny onanizm. Ot, pije się tę kawę, na tej samej zasadzie na jakiej pije się weekendami alkohol (dwa-trzy razy dziennie, cappuccino, latte lub czarna rozpuszczalna + półtora łyżki cukru)



Problem jednak mam inny. Całe to picie kawy jest jednym wielkim kulturowym przegięciem, nie wiedzieć czemu głęboko zakorzenionym. Gdzie nie spojrzeć, zaraz ta kawa. Np. teraz czytam książkę „Balladyny i romanse” (Tak. Jej autor zdobył niedawno Paszport Polityki. Nie. Naprawdę zacząłem ją czytać zanim nagrodę zdobył). Oczywiście, motyw kawy jest istotną częścią fabuły. Bohaterowie książki cierpią na brak kawy, kawa zniknęła.

Kolejny przykład, kultowy, w pewnych kręgach, film „Coffee and Cigarettes” Jarmusha. Jasne, że zajebisty, ale cała ta otoczka o rzekomej wartości dodanej jaką tworzy połączenie szluga z kofeiną jest gówno warta. Otóż, Bóg mi świadkiem, jednoczesne palenie fajki i picie kawy, jest po prostu jednoczesnym piciem kawy i paleniem fajki. Jeżeli komukolwiek z was wydaje się, że oto wówczas doświadczacie czegoś niepowtarzalnego, lub jeszcze gorzej, mistycznego, to mam złą wiadomość. Jest to tylko popkulturowe widmo.


Iggy Pop & Tom Waits - Coffee & Cigarettes
Załadowane przez: xav_powerovitch. - Zobacz więcej filmów i wideo

Nawet ten rzekomy przypływ energii, wedle amerykańskich naukowców jest zwykłym bullshitem. Proste oszustwo mózgu, które wytwarza sam efekt pojawienia się kawy przy ustach i które, wedle oczekiwań, ma nas pobudzić do działania. W rzeczywistości, podobno, reagujemy jak zwykły pies Pawłowa. Poza tym cały szereg efektów ubocznych picia kawy sprawia, że bilans i tak wychodzi w najlepszym razie na zero. Wypłukiwanie magnezu, zwiększenie ryzyka chorób serca, ba, nawet obniżenie płodności (głosy tej część doktryny są jednak odosobnione).

Pytanie więc brzmi, po chuj pić? Otóż nie mam pojęcia, ale trudno mi sobie wyobrazić, że można kawy nie pić i budzi moje podejrzenie, gdy ktoś kawy nie pije. Kawa jest zdecydowanie fundamentem naszych czasów, stanowiąc pewien naturalny punkt odniesienia. Ma walor porządkujący rytm dnia, nadający mu pewną powtarzalność i rutynę, która jest tak samo potrzebna, jak orka w zakładzie pracy w dni powszednie i najebka w dni pozostałe.

Być może więc, chodzi o nieznośną sztafetę pokoleń, powtarzalny rytuał, atawizm, w którym nieświadomie uczestniczymy. Gdzieś, kiedyś nasz los został przesądzony. Wyrośniesz na zdrowego pracownika i godnego reprezentanta klasy średniej, odprawiającego codzienną mantrę.



Napoju kawowy, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój.
Rano wieczór, we dnie, w nocy, Daj mi zawsze trochę mocy,
Strzeż duszy, ciała mego, prowadź mnie do żywota kofeinowego.

Amen.