środa, 31 marca 2010

Maciejowski Whielkim artystą jest!

Polski artysta malarz spode Krakowa, współczłonek kultowej grupy ŁADNIE. Z wyglądu podobny zupełnie do nikogo.

Oto on!

I co głupio Wam teraz?

A tak poważnie, to kochamy Maciejowskiego za jego ukoronowanie wieśniactwa i patologii.



















poniedziałek, 22 marca 2010

Przekroczyć Rubikon

Symbolem degrengolady polskiego tzw. show-biznesu jest dl a mnie bezapelacyjnie Pieter Rubik. Nie biuściasta królowa pokracznego popu – Doda Elektroda, a nawet nie grafomani rzępolący na gitarach o aparycji hydraulika i sprzedawcy AGD, czyli Fil. Odbiegam przy tym absolutnie od kwestii czysto merytorycznych, czyli poziomu (poziomu? chyba w sensie pozycji leżącej) prezentowanej muzyki przez powyższych „twórców”. Casus Rubika jest wyjątkowy, gdyż pokazuje kwintesencję sukcesu a la Polonaise.


Oto Pieter Rubik lat kilkanaście wstecz był wesołym i jowialnym grubaskiem prezentującym gry komputerowe na konsole i komputer PeCet. Tłumaczył dzielnym młodym widzom w programie MO, jak zabijać złych Niemców w grze Wolfenstein 3D oraz jak zjeść Pac-Manem możliwie optymalną liczbę kuleczek. No wypisz wymaluj kolejny miły i nieszkodliwy pan z telewizji, jak np. Pan Tik-Tak (który, jak głosi legenda, naprawdę kochał dzieci). Pieter Rubik miał jednak większę ambicję, chciał nauczać Polaków nauk naszego Ojca Świętego i to za pomocą muzyki! W normalnym toku spraw, gdyby poszedł do producenta telewizyjnego i powiedział mu o swoich planach podboju serc Polaków pieśnią o opłatku i monstrancji , to w najlepszym razie dostałby nową grę komputerową oraz został po ojcowsku poklepany po plecach z komunikatem – „idź oraz nie grzesz więcej, Piotrusiu i odstaw lepiej to białe świństwo”.



Ale u nas w Polsce stawiamy na wszechstronność i niezmienną wiarę w człowieka, a zatem Pan Rubik nie tylko nie uznał, że gry komputerowe to maksimum jego możliwości, ale faktycznie wcielił swe marzenia w życie, a publika go pokochała. Właściwie, nie powinienem się czepiać, wszak muzyka rozrywkowa jest komercyjną zabawą, a więc Rubik najnormalniej w świecie okazał się dobrym przedsiębiorcą, który potrafił z sukcesem sprzedać swój towar. Trudno jednak nie zauważyć, że specyficzny to produkt, a i sprzedawca bardziej nam się jawi nie jako miły i pachnący pan z luksusowego salonu, lecz zwykły domokrążca żerujący na prymitywnych instynktach. We wzorcowy sposób połączył zatem zakorzenioną głęboko u Polaków katolicką tradcyję, dodał bardzo lubiany w Polsce muzyczny patos, który nawet reklamę papieru toaletowego potrafi zmienić w mistyczne przeżycie, a całość pobłogosławił czuwającym nad całym „projektem” Papieżem.



Jeżeli dodamy nadto, że okoliczności do sprzedaży również okazały się sprzyjające albowiem Jan Paweł II, jak mawia Krzysztof Kononowicz, zmienił adres zamieszkania, to okaże się, że Rubik zasłużył na tytuł przedsiębiorcy roku. No i rzeczywiście, Polacy wiedzeni tęsknotą po Ojcu świętym masowo poczęli smutek swój koić klaskaniem do wniosłych słów tryptyków Rubikowych, w przerwach od tego klaskania czytając nową książkę Paolo Coelho. Pan Rubik natomiast wiedzony intuicją rasowego biznesmana rozwijał asortyment. Znając gusta i upodobania Polaków, postanowił dalej zmuszać ich do płaczu, płodząc kolejne psałterze, kantaty (a nawet kantografie, pardon, cantobiografie), oratoria, uwertury i libretta. Żeby jednak Polacy w morzu wylanych łez się nie potopili (któż by bowiem wówczas miał kupować nowe płyty?) tworzy od czasu do czasu Rubik również wesołe kawałki, jak np. utwór Tatry, w którym wszak miłej i skocznej melodii, wciąż patronuje nasz Papa – baca, śnieg jest tak biały jak bialy może być tylko opłatek lub obrus wyprany Vizirem, krzyż stromy (tzn. że są też płaskie krzyże?) jak góra i oczywiście Tatry, Tatry które tęsknią za swym ukochanym Ojcem Świętym, kochają go i wołają zostań z nami - góralami. W następnych edycjach kantato-tryptyków możemy się spodziewać zapewne Papieża pływającego kajakiem po Śniardwach, nurkującego w Zatoce Puckiej oraz pomykającego ze strzelbą po Puszczy Białowieskiej w poszukiwaniu żubra...



Być może w tym szaleństwie jest metoda, polegająca na ucieleśnieniu w polskim show-biznesie amerykańskiego snu – od pucybuta do milionera, w którym każdy z nas, trzyma buławę marszałkowską w plecaku i za krótką chwilę może być gwiazdą Pudelka. Obawiam się jednak, że w rzeczywistości w dalszym ciągu panuje u nas leninowski bon-mot, iż każda kucharka może rządzić państwem, a tym bardziej śpiewać, klaskaniem mając obrzękłe prawice...