sobota, 26 czerwca 2010

Desperado. Tomasz Stańko.



Taką książkę przeczytałem o tytule dość drętwym – Desperado właśnie, ale kontent, nie ma co, zajebisty. Wywiad rzeka z Tomaszem Stańko w mistrzowskim wykonaniu Rafała Księżyka. No proszę Państwa to jest na prawdę dyskurs na poziomie, żadne tam –No a co Pan właściwie gra i ile Pan płyt nagrałeś? O świetnym i wszechstronnym przygotowaniu redaktora K. najlepiej chyba świadczy to, iż niektórych rzeczy, które wspomina, nie pamięta nawet sam Stańko (sic!). No, ale to chyba głównie z powodów substancji psychoaktywnych, które Stańko spożywał, a i owszem i w nadmiarze.

Właśnie wątek dragów. Nieśmiale postawiłbym tezę, że większego rokendrollowca w polskiej muzyce popularnej nie było. To, co i ile brał, jak mieszał, jak długo i jak intensywnie, przechodzi pojęcie i sam Stańko przyznaje, że kawał z niego skurwiela, że to przetrzymał i wciąż żyje. Wątek to szczególnie godny wyróżnienia z uwagi na jałowość Tej ziemi, na której zwykle rodzimi grajkowie największy kontakt z narkotykami mieli na zabiegu czyszczenia łękotki, jak im anestezjolog aplikował eter. Świetne są też przemyślenia Stańki na temat dragów, chłodne i konkretne, obdarte z hipokryzji i patosu, ale też bez bałwochwalczego reklamowania czy podniecenia.

Druga rzecz godna poruszenia to specyficzna filozofia Stańki wobec muzyki popularnej i wymogów rynku. Otóż Stańko, wkraczał w nowy ustrój ciężko zniszczony nałogami, a także tym, że... wypadły mu wszystkie zęby (choroba genetyczna), co dla trębacza jest dramatem, bo musi się nauczyć „dmuchać” niemal od nowa. Pomimo tego, potrafił szybko dostosować się do nowej sytuacji, osiągając nawet większe sukcesy niż za komuny. Stańko bowiem nie tylko nie obraził się na nowy ustrój, ale jak wykminił, że nikt już teraz go nie będzie ciągnął za uszy na „joby” to po prostu zaczął ciężko popierdalać, aby po pierwsze ktoś go gdzieś zaangażował, a po drugie, żeby zdobyć fanów. Rzadki to przypadek w Polandzie autorefleksji i autokrytycyzmu artysty, który nie tylko nie zwala winy na niesprzyjające okoliczności losu, lecz zaczyna od siebie.



Wreszcie postawa Stańki wobec samego życia, częściowo zaskakująca, bo jego muzyka na ogół mocno depresyjna (kiedyś lekarz mi zakazał jej słuchać...), a on pełen specyficznej afirmacji, kontemplacji nawet świata. Trochę taki new age, ale bezpretensjonalnie i bez zgredowstwa. Last but not least przekonanie o konieczności ciągłej rozwoju, doskonalenia i nauki (68 lat!), w związku z czym Stańko stale muzycznie eksperymentuje, zmienia składy i za wszelką cenę unika odcinania kuponów.

I już ostatnia pochwała dla książki. Język. Jest autentyczny. Jest pełen wulgaryzmów, wrzuconych od tak, czasem jako przecinek, czasem dla emfazy, czasem z podekscytowania. Jest taka grupa na Facebooku – nie ufam ludziom, którzy nie przeklinają. Zdecydowanie ufam Tomaszowi Stańce.

środa, 23 czerwca 2010

JKM, czyli dlaczego Korwina-Mikke uważam za zło porównywalne, o ironio, z Lepperem

Jak wiadomo odbyły się wybory. Wybory te w pierwszej rundzie wygrał wąsaty Bronek, ale końcowe zwycięstwo z Kaczorem jest okupione cokolwiek wieloma niewiadomymi. Ponieważ nie mam z tym problemów (jak wielu moich rodaków) powiem wprost, że głosowałem na Brona, a to gdyż bo ponieważ z dwóch powodów. Primo partia rządząca powinna dostać szansę na pełnię władzy, tak aby mogła wziąć pełną odpowiedzialność za państwo. Dopóki Prezydent eRPe jest z innego obozu, nie mogą realizować tego co planowali, tak chociażby jak PiS przez dwa lata. Sekundo upatruję szans na lepszy rozwój kraju jednak pod przewodnictwem PO, a nie PiS. Niemniej, co chcę zaznaczyć, szanuję osoby, które głosują na PiS i nie utożsamiam ich (z zasady) z idiotami. Potrafię zrozumieć tok rozumowania ludzi wspierających tę opcję, niemniej nie podzielam go.



W tym wpisie chciałem jednak krótko poruszyć wątek mojego ulubieńca a rebours, czyli Janoosza Coorvin-Mikke, który to osiągnął wynik, jak na jego możliwości, więcej niż przyzwoity. Jest to przypadek fascynujący, gdyż kandydat ten cieszy się sporym poparciem wśród ludzi wykształconych, dobrze sytuowanych finansowo i politycznie świadomych. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruję co najmniej kilku.

Po pierwsze, JKM jest zatwardziałym liberałem podobnie jak na ogół jego wyborcy. Po drugie jest niepoprawny politycznie co bardzo się podoba w naszej, polskiej rzeczywistości, w której polityczna debata sprowadza się do gry towarzyskiej typu "Flirt", gdzie wszystkie odpowiedzi na wszystkie pytania są z góry znane i do bólu poprawne, aby tylko ktoś się nie obraził. Tacy to już jesteśmy w tym Polandzie przewrażliwieni na słowo, nie mniej to trend ogólnoświatowy. Po trzecie działa efekt snobizmu, postępującego w naszym świecie egocentryzmu, konieczności odróżniania się i bycia na każdym kroku alternatywnym i niezależnym (ale od czego?). -O nie, ja nie mogę być w większości, muszę głosować inaczej niż ci wszyscy Komorowszczycy. Zagłosuję na Korwina, on jest ZABAWNY, mówi ŚMIESZNIE i INACZEJ niż wszyscy! Wreszcie po czwarte, wizja państwa prezentowana przez JKM jest nęcąca, wszystko łatwo tłumaczy i znajduje cudowne recepty na każdą bolączkę, uwzględniając poranną sraczkę. ZUS i KRUS działa niewydolnie – zlikwidujmy ZUS i KRUS, nie dość, że nie będą działać niewydolnie (bo w ogóle nie będzie działał – proste!) to jeszcze oszczędzimy kupę kasy, no i nie trzeba będzie płacić na nierobów i starców. No zajebiście, że też rządzący jeszcze na to nie wpadli! Unia Europejska jest synonimem biurokracji – wystąpmy z niej, toż to faszyzm gorszy od Hitleryzmu, zapomnijmy o jakichś tam funduszach unijnych czy unijnych swobodach. Wprowadźmy karę śmierci, kładąc lachę na międzynarodowe zobowiązania, budujmy bombę atomową, będą się z nami liczyli Amerykanie.

Z powyższych, a zapewne i innych pobudek, apologeci JKM głosują na niego żarliwie zdając się zupełnie abstrahować od takiej drobnej rzeczy w tym całym galimatiasie wyborczym jak rzeczywistość. Bo spróbujmy sobie wyobrazić jak wyglądałaby kraj, gdyby (Boże broń!) JKM miał pełnię władzy. Toć gdyby on chciał wprowadzać swoje plany w życie (co jednak w warunkach demokracji jest nierealne), nie minął by miesiąc, a na ulice wyszła by tak z czwarta część Polski (górnicy, hutnicy, stoczniowcy, urzędnicy, nauczyciele, pielęgniarki, feministki, lewicowcy etc.) żeby zbiorowo zamanifestować jak to im się podobają pomysły JKM. Alternatywnie, zakładając, że JKM przykumał by, że sorry, obietnice obietnicami, ale teraz jest proces rządzenia i robię co się da, pogrążyłby się w trzy miesiące, no sześć. JKM bowiem tak nadaje do warunków demokracji, gdzie trzeba zawierać doraźne kompromisy, walczyć cierpliwie i wytrwale o każdą jedną decyzję czy mówić ludziom to co chcą usłyszeć, jak Jarosław Kaczyński do Stowarzyszenia Wielodzietnych Rodzin.

Disclaimer. To nie jest tak, że nie zgadzam się z poglądami JKM w ogóle. Pewnie, że wiele rzeczy mówi sensownie i ma generalnie sporo mądrych przemyśleń, a jego przekonanie o konieczności wyplenienia roszczeniowej postawy Polaków jest dobrą odtrutką na codzienny polityczny bełkot o ochronie zwykłego człowieka. Trzeba jednak wyraźnie oddzielić dwie rzeczy – skuteczną politykę od posiadania racji czy dobrych poglądów. Jutro, możemy w spożywczaku spotkać przysłowiowego pana Wiesia, z którym wymienimy nasze polityczne poglądy i okaże się, że są one niemal identyczne, a do tego pan Wiesio jest bardzo sympatyczny i elokwentny, nawet jeśli wali od niego trochę denaturatem. Czy to oznacza jednak, że poparlibyście go w wyborach? No chyba nie. Ponadto, jakby nie patrzeć głosujemy jednak w sprawie gałęzi, na której siedzimy. Ja wiem, że jednostkowy głos nic nie znaczy, ale chyba nikt z nas nie chciałby, aby krajem rządził ktoś zupełnie przypadkowy. Obecne elity polityczne jakie są, takie są, ale jednak kryzysowi zapobiegły i jednak raczej optują za politycznym mainstreamem typu gospodarka wolnorynkowa, UE, NATO.



Obecna polityka to w przeważającej mierze sztuka umiejętnego administrowania, które jest procesem bardzo żmudnym, bardzo trudnym, wymagającym rzadkiej umiejętności zdobywania poparcia, a często zachowywania się jak, mówiąc delikatnie, hipokryta, a mniej delikatnie, skurwysyn. Bo z pewnością w ramach procesu rządzenia nigdy nie zadowoli się wszystkich, co z kolei trzeba zrobić w kampanii wyborczej. Jak słusznie powiedział Otto von Bismarck (ukłony w Twą stronę, Macieju), ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi kiełbasę i politykę...

czwartek, 3 czerwca 2010

Don’t Panic We’re from Poland, czyli Polacy na wakacjach w ciepłych krajach

Byłem na wakacjach, na wakacjach ZAGRANICO. Oprócz prymitywnej radości z grzania tyłka w ciepłym piasku, na wakacjach najbardziej lubię obserwować moich rodaków. I tym razem się nie zawiodłem.

Żeby była jasność, inne nacje z pewnością też obfitują we wczasowiczów, może trochę zagubionych i mało rozgarniętych, ale my (Polacy!) mamy chyba jakąś taką cudowną, wrodzoną skłonność do wyróżniania się w tłumie... Dużo nas, jesteśmy widoczni, jesteśmy głośni.



Obrazek Pierwszy – All Inclusive, czyli wszystko wolno, ale wolność to też obowiązek, czyli grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu

Jeżeli już został wykupiony pakiet bez ograniczeń, oznaczać to musi jedno, trzeba go wykorzystać. Al nie oznacza w żadnym razie prawa, AI oznacza obowiązek. A zatem Polak przystępuje do konsumpcji totalnej! Jedzeniu i chlaniu nie ma końca.

Powiedzieć, że Polak staje się stałym klientem baru, to nie powiedzieć nic. Toć on staje się jego immanentnym elementem. Stałym eksponatem, jak stołki barowe, kolorowe drinki z palemką czy blat. Odpowiada również za nieustanny niedobór szklanek, gdyż będąc przezornym (w tej mierze-zawsze!) od razu zamawia kolejki na cały, długi, pijany wieczór, zakończony upadkiem alkoholowym rzecz jasna ...

W przerwać pomiędzy konsumpcją alkoholową, żeby gorzała żołądku nie wypaliła, trzeba się jednak pożywić, a szwedzki stół sprzyja temu w dwójnasób. Po pierwsze jedzenia jest wpiździet, a po drugie nikt nie patrzy na ręce. Żeby chociaż nasz rodak grzecznie czekał w kolejce na swój posiłek. Niestety, postkomunistyczne przeświadczenie, że dla mnie zabraknie jest silniejsze, więc trzeba się przepychać, z cudownie rozbrajającym komunikatem – ja tutaj stałem...

Obrazek Drugi – Zasady są po to, aby je łamać, czyli grzech chciwości

Pomimo znacznie rozszerzonego zakresu sfery wolności wakacyjnej, spowodowanej AI, Polakowi jest wciąż mało. Ot, taki to już widać naród romantyków z wrodzonym instynktem wolnościowym. Główną zasadą AI, jest zakaz zabierania żywności z hotelowej restauracji. Tym większa zatem radość, gdyż zakazany owoc smakuje najlepiej. Na własne oczy widziałem, jak mój rodak (zwany dalej „Gdzie byłeś” od ciągłego odpytywania mnie w ten sposób – ubek, donosiciel mały, rodzinne resentymenty za dawnymi czasami jakieś?) obmyślił całą akcję robienia obsługi hotelowej w przysłowiowego wała. Oto Gdzie byłeś?, zaopatrzony w plecak typu Campus, przebiegle zajmował miejsce przy dużym stoliku w samym rogu sali, niepostrzeżenie wyciągał na kolana białą chustkę (niby przed samo ubrudzeniem prewencja-salonowiec) po czym systematycznie kładł na nią co następuje: banany, pieczywo, ciastka, ogórka, pomidory, tłuczone ziemniaki. Następnie, w oparciu o metodą zapadni, wyżej wymienione artykułu lądowały na dnie plecaka. Ale, ale! Gdzie byłeś? dodatkowo w celu wyprowadzenia niecnych tubylców w pole, plecak przekazywał pod stołem swojemu wspólnikowi, po czym pewnym krokiem obaj wychodzili, aby świętować zwycięstwo w pokoju i dzielić „łupy”.

Obrazek Trzeci – plażowanie, czyli grzech pychy

Powszechny obrazek i widomy dowód świadczący o pobycie w ciepłym kraju, czyli opalenizna na raka. Czerwień na ciele jest nawet bardziej czerwona, niż najbardziej zatwardziały elektorat SLD. Do tego odchodzące z pleców całe płaty skóry – estetyczny skandal, obleśność. Prawdziwy Polak wódce nie odmawia, ale olejkowi do opalania już tak (pewnie dlatego, że nie ma procentów). Twardziel, macho, Pudzian. Co ja pedał jestem, żeby się smarować? Natura jednak oszukać się nie da, toteż drugiego dnia turnusu, jak i każdego następnego, aż do wylotu, najważniejszym plażowym atrybutem staje się nierozłączna biała koszulka typu T-shirt z nieodłącznym napisem - Łeba 98’, Jestem seks-instruktorem, Piwo Żuber, Zakopane, Licheń, Bobry, CHWDP...



Epilog – światełko w tunelu

Wizerunek Polaków ZAGRANICO co tu dużo mówić nie jest zbyt pochlebny. Klapki Kubota z białymi skarpetkami, bro w dłoni lewej, szlug w prawej (wymiennie), łysa glaca lub platynowe odrosty, kurwa na języku, wszystko głośno i z przytupem, a motto jego JESTEM NA WAKACJACH. Jest jednak przynajmniej jedna nacja, której wizerunek puka w dno od spodu - Rosjanie ...

Mój osobisty faworyt wśród reprezentantów naszych wschodnich sąsiadów, wyróżnił się tym, że pierwszy raz z hotelu wyszedł chyba w dniu wylotu, przez cały tygodniowy pobyt nie zmieniał stroju, garował od rana do rana, w pijackim widzie wwalił się w trakcie pokazu tańca lokalnego, na tancerkę, a razu pewnego zamówił drinka, którego chyba nawet sam autor kultowej książki „Moskwa. Pietuszki” - Wieniedikt Jerofiejew by nie wymyślił – pół szklanki whisky, shot likieru, shot wódki wraz z odrobiną sprite na wierzchu... Oć, kurwa!