czwartek, 3 czerwca 2010

Don’t Panic We’re from Poland, czyli Polacy na wakacjach w ciepłych krajach

Byłem na wakacjach, na wakacjach ZAGRANICO. Oprócz prymitywnej radości z grzania tyłka w ciepłym piasku, na wakacjach najbardziej lubię obserwować moich rodaków. I tym razem się nie zawiodłem.

Żeby była jasność, inne nacje z pewnością też obfitują we wczasowiczów, może trochę zagubionych i mało rozgarniętych, ale my (Polacy!) mamy chyba jakąś taką cudowną, wrodzoną skłonność do wyróżniania się w tłumie... Dużo nas, jesteśmy widoczni, jesteśmy głośni.



Obrazek Pierwszy – All Inclusive, czyli wszystko wolno, ale wolność to też obowiązek, czyli grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu

Jeżeli już został wykupiony pakiet bez ograniczeń, oznaczać to musi jedno, trzeba go wykorzystać. Al nie oznacza w żadnym razie prawa, AI oznacza obowiązek. A zatem Polak przystępuje do konsumpcji totalnej! Jedzeniu i chlaniu nie ma końca.

Powiedzieć, że Polak staje się stałym klientem baru, to nie powiedzieć nic. Toć on staje się jego immanentnym elementem. Stałym eksponatem, jak stołki barowe, kolorowe drinki z palemką czy blat. Odpowiada również za nieustanny niedobór szklanek, gdyż będąc przezornym (w tej mierze-zawsze!) od razu zamawia kolejki na cały, długi, pijany wieczór, zakończony upadkiem alkoholowym rzecz jasna ...

W przerwać pomiędzy konsumpcją alkoholową, żeby gorzała żołądku nie wypaliła, trzeba się jednak pożywić, a szwedzki stół sprzyja temu w dwójnasób. Po pierwsze jedzenia jest wpiździet, a po drugie nikt nie patrzy na ręce. Żeby chociaż nasz rodak grzecznie czekał w kolejce na swój posiłek. Niestety, postkomunistyczne przeświadczenie, że dla mnie zabraknie jest silniejsze, więc trzeba się przepychać, z cudownie rozbrajającym komunikatem – ja tutaj stałem...

Obrazek Drugi – Zasady są po to, aby je łamać, czyli grzech chciwości

Pomimo znacznie rozszerzonego zakresu sfery wolności wakacyjnej, spowodowanej AI, Polakowi jest wciąż mało. Ot, taki to już widać naród romantyków z wrodzonym instynktem wolnościowym. Główną zasadą AI, jest zakaz zabierania żywności z hotelowej restauracji. Tym większa zatem radość, gdyż zakazany owoc smakuje najlepiej. Na własne oczy widziałem, jak mój rodak (zwany dalej „Gdzie byłeś” od ciągłego odpytywania mnie w ten sposób – ubek, donosiciel mały, rodzinne resentymenty za dawnymi czasami jakieś?) obmyślił całą akcję robienia obsługi hotelowej w przysłowiowego wała. Oto Gdzie byłeś?, zaopatrzony w plecak typu Campus, przebiegle zajmował miejsce przy dużym stoliku w samym rogu sali, niepostrzeżenie wyciągał na kolana białą chustkę (niby przed samo ubrudzeniem prewencja-salonowiec) po czym systematycznie kładł na nią co następuje: banany, pieczywo, ciastka, ogórka, pomidory, tłuczone ziemniaki. Następnie, w oparciu o metodą zapadni, wyżej wymienione artykułu lądowały na dnie plecaka. Ale, ale! Gdzie byłeś? dodatkowo w celu wyprowadzenia niecnych tubylców w pole, plecak przekazywał pod stołem swojemu wspólnikowi, po czym pewnym krokiem obaj wychodzili, aby świętować zwycięstwo w pokoju i dzielić „łupy”.

Obrazek Trzeci – plażowanie, czyli grzech pychy

Powszechny obrazek i widomy dowód świadczący o pobycie w ciepłym kraju, czyli opalenizna na raka. Czerwień na ciele jest nawet bardziej czerwona, niż najbardziej zatwardziały elektorat SLD. Do tego odchodzące z pleców całe płaty skóry – estetyczny skandal, obleśność. Prawdziwy Polak wódce nie odmawia, ale olejkowi do opalania już tak (pewnie dlatego, że nie ma procentów). Twardziel, macho, Pudzian. Co ja pedał jestem, żeby się smarować? Natura jednak oszukać się nie da, toteż drugiego dnia turnusu, jak i każdego następnego, aż do wylotu, najważniejszym plażowym atrybutem staje się nierozłączna biała koszulka typu T-shirt z nieodłącznym napisem - Łeba 98’, Jestem seks-instruktorem, Piwo Żuber, Zakopane, Licheń, Bobry, CHWDP...



Epilog – światełko w tunelu

Wizerunek Polaków ZAGRANICO co tu dużo mówić nie jest zbyt pochlebny. Klapki Kubota z białymi skarpetkami, bro w dłoni lewej, szlug w prawej (wymiennie), łysa glaca lub platynowe odrosty, kurwa na języku, wszystko głośno i z przytupem, a motto jego JESTEM NA WAKACJACH. Jest jednak przynajmniej jedna nacja, której wizerunek puka w dno od spodu - Rosjanie ...

Mój osobisty faworyt wśród reprezentantów naszych wschodnich sąsiadów, wyróżnił się tym, że pierwszy raz z hotelu wyszedł chyba w dniu wylotu, przez cały tygodniowy pobyt nie zmieniał stroju, garował od rana do rana, w pijackim widzie wwalił się w trakcie pokazu tańca lokalnego, na tancerkę, a razu pewnego zamówił drinka, którego chyba nawet sam autor kultowej książki „Moskwa. Pietuszki” - Wieniedikt Jerofiejew by nie wymyślił – pół szklanki whisky, shot likieru, shot wódki wraz z odrobiną sprite na wierzchu... Oć, kurwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz