sobota, 30 lipca 2011

Kolejki

Bez wątpienia wiele rzeczy w Polsce wymaga wciąż poprawy. Litanię można rozpocząć od niemożności zbudowania autostrad, stabilnego systemu służby zdrowia czy sensownego szkolnictwa wyższego, a skończyć na braku ludzkiej tolerancji, powszechnemu zobojętnieniu na ludzką krzywdę i puszczaniu bąków w środkach komunikacji miejskiej.

Dla mnie fenomenem i jakimś elementem symptomatycznym tzw. „polskiej drogi” są kolejki. I to nie te z turkocącą ciuchcią parową czy elektryczną, lecz kolejki ludzi. Za komuny kolejki były stałym elementem krajobrazu, będąc wynikiem takiego, a nie innego ustroju gospodarczego, który nie nadążał z niczym. Po upadku komuny, kolejki do sklepów co do zasady ustały i należą raczej do wyjątków. Nie oznacza to jednak, że się nie pojawiają w ogóle, a wraz z nimi najgorsze polskie demony.



Taka scenka rodzajowa. Piję sobie wczoraj pod klubem PKP Powiśle i miałem taki kaprys spożyć naleśnika z pobliskiej budy. Kolejka do niej niby nie jakaś monstrualna, ale wolno idzie, bo naraz tylko dwa naleśniki mogą się robić. Trudno, czekam. Wysiada prąd - kolejne 10 minut przestoju. Czekam. Przychodzi kolega właściciela z tyłu budy poza kolejką. Znowu przestój. Poirytowany, ale czekam. Odwieczny paradoks, właściwie już bym spasował z tym naleśnikiem, ale wyjdę na podwójnego głupka, bo nie dość, że straciłem czas, to nie dostałem naleśnika. No, już prawie ja. Pół godziny w dupę. Wpierdala się, oczywiście w sposób aksamitny, jakiś koleś z paroma znajomymi. Chytry uśmiech, porozumiewawcza wymiana spojrzeń z właścicielem, cześć, cześć, mrugnięcie oczami. Zamawia naraz z osiem naleśników dla całej ekipy. Właściciel mimo protestów moich i kilku osób za mną, rżnie głupa, że wcale nie, że właściwie to kolejka jest z drugiej strony, że mnie się tylko wydawało. Wkurwiłem się, a wkurwiwszy poszedłem w mrok.

Te same małe łajdactwa widzę codziennie w sklepie osiedlowym, gdzie dla dwóch minut oszczędności, niby dorośli ludzie gotowi są wyzbyć się części własnej godności. A staliście kiedyś nocą, w większej kolejce do monopolowego? Jeśli tak, to niezawodnie paru sępów was zaczepiło z prośbą, że dadzą pieniądze, żeby coś kupić im poza kolejką – „Bo im się spieszy”. Aktorami tego komediodramatu są przedstawiciele wszystkich stanów – młodzi i starzy, biedni i bogaci, z wykształceniem wyższym lub bez.



Ja wiem, ja jestem świr. Miast naśladować rodaków, korzystać z nadarzających się okazji, naiwnie czekam, wierząc, że obowiązują jakieś pryncypia, w rodzaju - Postępuj wedle takich tylko zasad, co do których możesz jednocześnie chcieć, żeby stały się prawem powszechnym. No chyba, że już do reszty zwariowałem i zasadą winno być wpierdalanie się w kolejkę i wojna wszystkich ze wszystkimi, ale chyba nie zwariowałem, tzn. chyba nie do końca.

Z powyższych zdarzeń można wyciągnąć jakieś tam wnioski, konkluzje czy logiczne uzasadnienie. Że Polacy to ludzie na dorobku, przemęczeni w pracy, wciąż nie mający dość czasu, żeby ze wszystkim zdążyć, chcą wszystko szybciej. Że naród dorobkiewiczów, chcących wszystkiego naraz, teraz, już, przed wszystkimi. Że z czasem jakieś standardy, dobrze pojęte konwenanse wytworzą się i będą respektowane niemal przez wszystkich.

Prawda jest jednak też taka, że buractwo to stan ducha, a jego żarliwa pielęgnacja przez wielu moich rodaków nosi znamiona nieodgadnionej perwersji.

PS Nie jestem wielkim fanem Pidżamy Porno, ani Krzysztofa Grabowskiego, ale Grabaż ma talent do pisania, a ten numer jest so true.