niedziela, 13 marca 2011

Dolina Issy, a sprawa mieszczaństwa

Obejrzałem niedawno film Tadeusza Konwickiego „Dolina Issy”. Mój Boże (choć Boga, jak wiadomo, raczej nie ma)! Powiedzieć, że się nudziłem to nie powiedzieć nic. Zdjęcia ładne, to jedyne co dobrego mogę powiedzieć, no i, naturalnie, cycki są młodej Anny Dymnej (ładne). Ja wiem, że to „Dzieci, wielkie dzieło!” i że nie ma chuja, bo musi zachwycać i z pewnością na lekcji polskiego w liceum za jakąkolwiek inną opinię z pałą bym niezawodnie się ostał w dzienniku. Ale jednak, jakoś nie, może gdzieś w innych okolicznościach recepcja byłaby inna. Ale może jednak nie.



To nie jest tak, że jestem kompletnym prymitywem nie potrafiącym zrozumieć, że kiedyś były takie problemy jak niemożność powrotu w rodzinne strony w związku z przymusową emigracją. Jako umiarkowanie głupi reprezentant mieszczaństwa bywam sentymentalny, więc historie tęsknot emigrantów potrafią mnie jarać. Np. mam taką migawkę z Janem Nowakiem-Jeziorańskim ściskanym na Okęciu przez prof. Geremka w sierpniu 1989. Powrót takiego superherosa do Polski po tylu latach jego starań, walk o to, żeby móc wrócić. I oto ląduje samolocikiem pewnie na płycie warszawskiego lotniska, a tam już wszyscy na niego czekają. Kwiaty, autografy, wywiady. Holywoodzka scena jak się patrzy. Łzy wielkie jak grochy ciekną po policzkach.

Mimo to, „Dolina Issy” to jednak dla mnie za dużo. To wszystko jest nie do wyobrażenia, nie do ogarnięcia mówiąc wprost. Jakieś mgły, trupy, księża, potwory, wszystko to to wierszami okraszone. Dżizus kurwa. Nie wiem. Taki poziom wzruszenia jest obecnie dla mnie nie do osiągnięcia. To po prostu stoi w krańcowej sprzeczności z wyznawaną postawą cynizmu, czy nawet postcynizmu albo postironii (od niejakiego Jasia Kapeli słowa te biorę). Miast się wczuć w klimat, złowieszczo kpię i szukam dziury w całym, szydzeniem mając obrzękłe prawice.



To jest w ogóle szerszy problem postępującej pretensjonalności całych obszarów życia związanego z, co tu dużo mówić, starzeniem się. Rzeczy, które jeszcze niedawno były strawne, teraz są nieznośnie irytujące i stają się wręcz jakimś tabu. Bezpowrotnie minęło przyzwolenie na wczute dyskusje rodem z liceum i początków studiów. Nie wypada przecież (chyba że wpadkowo, mimochodem) rozmawiać o jakichś politykach, sprawie polskiej, roić coś o historii czy filozofii, sprzeczać się o literaturę i inne pierdoły. Rozmowy o filmach też w zasadzie ograniczają się do zwięzłego dialogu:

– Widziałeś?
– Widziałem. Zajebisty/Chujowy!
– No, zajebisty/chujowy...


Oczywiście, to wszystko determinuje coraz większy sceptycyzm i niechęć do rzeczy patetycznych, wysokich, do koturnowości. Wszystko co jest ex definitione poważne wzbudza politowanie, powodując węszenie ściemy i jakiś odruch partykularnego buntu czy przekory. Kiedyś obowiązywało zawołanie „Czas najwyższy, bądź cyniczny!”, ale mam coraz większe wątpliwości czy nie należałoby raczej gorzko skonstatować „Nie bądź mainstream'owym frustratem, skończ z cynicznym paradygmatem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz