wtorek, 20 kwietnia 2010

I po żałobie

O Tragedii wiedzą wszyscy, nie jest moją intencją w tym miejscu eksponować swoich z tego powodu wzruszeń, bo i pewnie były one tożsame wielu innym osobom. Absolutnie niedowierzanie i ogromna trwoga wobec obrazków z sobotniego poranka. Dojmujący, choć partykularny żal i smutek. Zasadnicza niezgoda wobec straty osób wartościowych, kompetentnych, dobrych. Początkowe spontaniczne wzruszenie postawą ludzi, szybko wszak zderzające się z poczuciem nieuchronnego powrotu tzw. starego, wyrastającym w pewnej mierze z cynizmu i pesymizmu, lecz jednocześnie obarczone smutkiem, że tak być najzwyczajniej w świecie musi. I ten Katyń, niewyobrażalna, bezkreśnie dręcząca symbolika miejsca, czasu i zdarzenia.





Jedna rzecz, której nieodmiennie pojąć nie potrafię przy każdej okazji narodowej żałoby (nawet jeśli ta była żałobą najstraszniejszą) to wezwania i nawoływania bardzo różnych osób do bliżej mi niezrozumiałej zgody i jedności Narodu. Osoby ze świecznika, z prawicy i z lewicy, z kościoła i spoza niego, w uniwersyteckich togach i robotniczym uniformie wyrażają w mniej lub bardziej zawoalowanej formie nadzieję, że pod wpływem zdarzenia, będziemy (po pierwsze nie lubię jak ktoś używa formy pierwszej osoby liczby mnogiej) lepsi, będziemy razem i wreszcie, że ci w Sejmie nie będą się kłócić.
Skąd ta irracjonalna wiara, skąd w ogóle abstrakt jakiegoś wiecznego pokoju i zgody, który ma nas Polaków spotkać, skąd te nadzieje? Powodów jest pewnie całe mnóstwo, natomiast najbardziej mnie dziwi, iż mówią to osoby nieraz zdawałoby się głęboko świadome rzeczywistości i jej nieuchronnego skomplikowania.
Omówmy się, polityka to nie jest, jak słusznie powiedział swego czasu reżyser Pasikowski, dziennik telewizyjny. I nawet szkoda miejsca tu na frazesy, że demokracja rządzi się swoimi prawami. Nie wiem natomiast, dlaczego ktoś uważa Polską politykę za szczególnie ubabraną w błocie. Nasze partie się kłócą, nasi politycy się spierają (po to ich wybraliśmy...), lecz zgoła nie w jakiś szczególnie spektakularny sposób. Jasne są rozmaici pyskacze, ale nieodmiennie stanowią margines wobec politycznego mainstreamu. A zresztą co z tego? W takich na przykład Włoszech, niejaki Silvio Berlusconi, ku ogólnej uciesze nazywał swojego oponenta per „Fiut”, na Ukrainie przepychanki w parlamencie są na porządku dziennym, a w Korei Południowej (to ta lepsza, bogatsza) w czcigodnej izbie niezbędne było otwarcie pogotowia, wobec stałego cielesnego obijania się po mordzie i w inne czułe części ciała. To tak tytułem przykładu. Dwa z trzech powyższych krajów są znacznie bogatsze od nas i bieżąca walka (dosłownie!) polityczna w żaden sposób nie wpływa negatywnie na gospodarkę kraju, a wręcz przeciwnie. Oczywiście są też kraje, gdzie kultura polityczna jest o niebo lepsza i gospodarka też ma się świetnie, ale trudno powiedzieć, iżby istniała jakakolwiek zależność pomiędzy oboma zjawiskami. W tym więc zakresie, trudno mi sobie wyobrazić w czym żałoba miałaby pomóc. Hipotetycznie, Palikot wycofałby się ze swych wystąpień. Co by to zmieniło? Nic.
Zupełnie już bezmyślnym postulatem natomiast, jest nadzieja na porozumienie polityków co do kierunków działań służących Polsce. Toć tego rodzaju myślenie urąga wręcz wierze w rozumność polityków! Innymi słowy powinni oni zrezygnować ze swoich wieloletnich działań, idei, poglądów. Innymi słowy taki np. Donaldu Tusku powinien przestać wierzyć w liberalny (powiedzmy) model Państwa i stać się zwolennikiem IV RP. Oto pół politycznego życia powinien puścić w niepamięć i uznać je za niesłuszne. Oto przez pół politycznego życia błądził, a wszystkie jego starania były w innymi, niż Państwa, interesie. Jeżeli wierzymy w partykularną pryncypialność i ideowość naszych polityków, czyli w to, że jednak służą racji stanu, to nie do pomyślenia jest, iżby pod wpływem żałoby powinni zmienić swoje poglądy. Ba! Oni powinni się jeszcze w nich umocnić, w tym sensie żeby wzmóc działania w celu ich realizacji. Jeżeli wierzymy, że chcą bezpieczeństwa i dobrobytu naszego kraju, to nie tylko nie powinni oni swoich stanowisk porzucać, lecz zgoła powinni oni z jeszcze więszką gorliwością dążyć do ich materializacji.
Patetycznie. Jedyny wymiar w jakim Tragedia może coś zmienić, to wymiar indywidualny. Bliżej niezidentyfikowany stary przestanie prać małżonkę i nadużywać alkoholu, baba zdradzać z każdym swojego chłopa, pani w sklepie oszukiwać swojego szefa, a szef ją gnębić i wykorzystywać. Prawnik zrewiduje swój cynizm i wyrachowanie. Subtelny intelektualista przestanie być arogantem i egoistą dla „zwykłego” człowieka. Oczywiscie i tu wszelkie nadzieje są płonne. Ktoś w gazecie jutro powie, że stał się lepszym człowiekiem, zmienił się dla Kaczyńskich. I to będzie prawda, gdyż wszak możliwe i przewidywalne są jednostkowe metamorfozy pod wpływem tego akurat zdarzenia. Ale one dzieją się codziennie. Ale one dzieją się rzadko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz